Kurs

Agnieszka jadła obiad tak długo, jak się tylko dało. Pomagał jej w tym brak apetytu. Zupa pomidorowa nie miała dla nie żadnego smaku, a borowiki w sosie do wołowiny miały konsystencję gumy i puchły w ustach. Ale jej plan zadziałał – wstała od stołu jako ostatnia i była przekonana, że jej koleżanka z pokoju dawno już poszła na zajęcia. Agnieszka także powinna iść na swoją lekcję.
Użyła określenia lekcja, bo było ono najbliższe prawdy. Oficjalnie przebywała na pięciodniowym szkoleniu, zorganizowanej przez jej firmę, zajmującą się doradztwem przy funduszach europejskich. Szkolenie zostało opłacone także pieniędzmi z Brukseli, więc spali w hotelu niezłej klasy i jedli naprawdę niezłe rzeczy. Wieczorami odbywały się tęgie popijawy, połączone z tańcami, ale za to uczestnicy szkolenia płacili już sami. Unia nie dawała dofinansowania do kaca.
Niektóre zajęcia przeznaczone były dla wszystkich uczestników, a na inne uczęszczali wskazani, którzy na przykład zajmowali się akurat daną dziedziną. Ale chyba nikt nie miał zajęć ze „stylistyki pism firmowych”. Tak to oficjalnie zapisali jej przełożeni i Agnieszka była im za to wdzięczna. Faktycznie bowiem była uczona ortografii i gramatyki oraz stosowania znaków przystankowych. Czuła się jak idiotka, siedząc przed białą tablicą i słuchając o zasadach używania nie z imiesłowami.
Pierwszego dnia miała jeszcze nadzieję, że przetrwa te zajęcia, podobnie jak inne, bez uszczerbku na własnej godności. Ale prowadzący – na oko koło 40-tki, brunet z odrobinę zbyt długimi włosami, które odsłaniały spore zakola – już na samym początku powiedział jej, jakie zadanie dostał, a później zrobił jej dyktando. Ten powrót do podstawówki sprawił, że zrobiło się jej słabo, ale dopiero wyniki dyktanda ją podłamały. A właściwie drwina, z jaką jej błędy wyliczał prowadzący.
Po wyjściu z zajęć była tak wściekła, że była gotowa gryźć i kopać każdego, kto się jej nawinął. Wieczorem wszyscy poszli na drinka, więc do nich dołączyła w nadziei, że trochę alkoholu ukoi jej skołatane nerwy, ale w barze natknęła się na faceta z zajęć. „Moja uczennica” – zaśmiał się na jej widok. W rezultacie, zamiast kupić drinka, poszła do pokoju.
Drugi dzień był jeszcze gorszy. Robiła błędy jeszcze głupsze niż zwykle a prowadzący ze złośliwym uśmieszkiem dopytywał się, czy aby na pewno pisanych przez nią decyzji nie adiustuje jakaś wewnętrzna korekta w urzędzie.
Wieczorem również była popijawa i znowu natknęła się na prowadzącego. Z tą różnicą, że już wypiła parę drinków, więc była znacznie bardziej asertywna niż zwykle i wygarnęła mu, że się z niej wyłącznie nabija a nie pomaga, bo błędów nie ubywa. Na co tamten, najwyraźniej całkowicie trzeźwy, stwierdził, że należy do tej kategorii uczniów, w stosunku do których działa wyłącznie perswazja fizyczna.
- Że co? – spytała na własne nieszczęście.
- W dupę powinnaś dostać, to może wiedza łatwiej wchodziłaby ci do głowy – syknął.
Zrobiło się jej gorąco i poczuła, jak oblewa się rumieńcem.
- Na gołą dupę – powiedział cicho, najwyraźniej zadowolony z efektu.
Nie pozwoliła już na nic więcej, bo odwróciła się i poszła po kolejnego drinka.
W efekcie dzisiaj była jeszcze bardziej wystraszona i niepewna, a na dodatek nieustannie bolała ją głowa. Przez tę krótką wymianę zdań wypiła wczoraj dużo za dużo, choć na szczęście nie popłynęła całkowicie – wróciła sama do pokoju i zasnęła bez większych problemów, choć drugie piętnaście minut walczyła z własnym błędnikiem, który zwariował.
Pierwszy kwadrans…
Można by powiedzieć, że obmyślała jakąś zemstę. Zastanawiała się, jak mogłaby mu odszczekać albo co zrobić, żeby na następnych zajęciach wytrącić go z tego złośliwego samozadowolenia, które okazywał. Pojawiały się także inne myśli, ale nie pozwalała się im rozwinąć.
Ale one wracały – nawet teraz, wchodząc do pokoju, Agnieszka musiała pokręcić energicznie głową, aby je odpędzić. W środku, na szczęście, nie było już nikogo. Koleżanka z pokoju miała zwyczaj dopytywania się, co takiego robi na swoich indywidualnych zajęciach, a Agnieszka już nie była w stanie wymyślą kolejnych, prawdopodobnych kłamstwo.
Zerknęła na zegarek. Jej zajęcia, opóźnione nieco w stosunku do godzin wyznaczonych reszcie, miały zacząć się za pięć minut. Najpierw przestraszyła się, że się spóźni, ale zaraz uznała, że to dobrze. Może jej spóźnienie wreszcie wytrąci faceta z równowagi.
Wykorzystała dodatkowe minuty, aby pomyśleć, jak może skruszyć tę jego belferską pewność siebie. Żeby przestał traktować ją jak głupiutką uczennicę…
- Zaraz – powiedziała głośno. – A czemu by nie? Skoro chce mieć uczennicę, to będzie ją miał…
Pomysł jej się spodobał, ale niełatwo było go wykonać. W jej pękatej walizce było sporo ciuchów, ale wszystkie raczej poważne. W końcu była na poważnym szkoleniu. Nawet bielizny nie zabierała zbyt fikuśnej, nie mówiąc o jednej choćby krótkiej spódniczce. Kwadrans później jednak była już gotowa. Zrobiła sobie dwa kucyki, więc wyglądała jak Tola z „Bolka i Lolka”. Biała koszula była odrobinę zbyt poważna, ale rozpięła dwa guziki więcej niż zwykle, więc spomiędzy pół wyłaniał się czarny biustonosz. Spódnicę także miała nieco za długą, musiała więc użyć paska, aby przynajmniej odsłonić kolana. No i założyła grube pończochy.
Wyglądała jak kobieta, która chce zrobić z siebie podlotka. Wolałaby, aby nikt inny tego nie oglądał, ale na szczęście miała ze sobą długi sweter z kapturem, który sięgał do połowy łydek. Narzuciła go na siebie i pobiegła na zajęcia. Tuż przed drzwiami rozejrzała się czujnie, zdjęła sweter i rozchyliła mocniej koszulę.
- Spóźniła się pani – powiedział, nie patrząc na nią.
- Przepraszam, panie profesorze – odpowiedziała najbardziej słodkim tonem, na który mogła się zdobyć.
Odwrócił się i zamarł. Tak, jego mina warta była wybebeszenia całej walizki. Zagapił się na jej dekolt, później dokładnie przyjrzał się jej nogom, a ona doskonale wiedziała, że najwięcej czasu poświecił temu miejscu, gdzie ud już nie okrywały pończochy a jeszcze nie zakryła ich spódnica.
To ją natchnęło do kolejnych prowokacji. Bawiła się kucykiem i zerkała na niego znacząco. Zmieniała pozy tak, aby zawsze dobrze widział dekolt. Oblizywała usta językiem i strzelała za nim oczami. Przez pierwszy kwadrans czuła smak zwycięstwa. Parę razy się zająknął, często tracił wątek, ale przede wszystkim z jego twarzy zniknęła to poczucie wyższości. Jednak w końcu wszystko zepsuła.
Nie mogła odgrywać tej komedii i jednocześnie koncentrować się na tym, co mówił. Zapytał ją w końcu o zasady, na jakich działa ubezdźwięcznienie wsteczne w języku polskim, a ona nie była w stanie nawet powtórzyć samej nazwy. Cierpliwie wymienił jej jeszcze raz, a później przeszedł do tych cholernych imiesłowów, których nienawidziła. Wydawało się, że Agnieszka nadal panuje nad lekcją, a wtedy on zapytał ją jeszcze raz o ubezdźwięcznienie. Znowu nic.
- Może lepiej ci pójdzie, jak napiszesz to na tablicy – wyciągnął w jej kierunku zmywalny, czarny mazak.
Stanęła przed białą plastikową powierzchnią i nagle poczuła się, jakby wrócił do niej jeden z koszmarów dzieciństwa – sen, w którym jakiś nielubiany nauczyciel kazał jej coś napisać na tablicy, a ona w głowie miała jedynie ogromniejącą pustkę.
- No, czekam – pogonił ją.
Nie widziała jego twarzy, skoncentrowana jedynie na białej powierzchni, ale w głosie było coś twardego. Próbowała sobie przypomnieć, czego właściwie dotyczy to ubezdźwięcznienie. P czy d? Skupiła się tak mocno, że wprawdzie usłyszała jego kolejne słowa, ale nie pojęła ich znaczenia.
- To może zabawimy się teraz po mojemu.
Usłyszała trzask i poczuła pieczenie pośladków. Pisnęła raczej z zaskoczenia niż z bólu.
- Co pan robi?
- Pomagam ci – powiedział i znowu poczuła kolejne uderzenie w tyłek. – Skoro normalne tłumaczenie do ciebie nie dociera, to dodamy dodatkowy bodziec – podsunął jej pod nos długą, drewniana linijkę.
Była zszokowana na tyle, że kiedy wziął ją zdecydowanie za ramię i poprowadził w stronę stołu, za którym siedziała, pozwoliła sobą kierować.
- Połóż się na blacie – nakazał.
Zdębiała.
- Co, co?
- Połóż się – powiedział i przygiął ją tak, że górna część jej ciała ułożyła się na blacie. – Leż tak.
Później, kiedy to wspominała, uświadomiła sobie, że gdyby od razu zrobił to, do czego zmierzał, pewnie skoczyłaby mu do oczu. Jednak on niezbyt spiesznym krokiem ruszył do drzwi, aby przekręcić klucz w zamku, a później równie wolno wrócił do niej. To trwało dwie, może trzy minuty. W tym czasie jej umysł skoczył do poprzedniego wieczora, kiedy leżała w tańczącym łóżku i próbowała wymyślić coś, dzięki czemu zalazłaby mu za skórę. Każdy pomysł jednak kończył się wizją, kiedy leży na brzuchu przytulona do ławki i czeka, aż on da jej w skórę. Wczoraj – a trochę i dzisiaj – walczyła z tymi wizjami, ale teraz – kiedy naprawdę górna część jej ciała dotykała chłodnego, twardego blatu – całkowicie się im poddała.
- Na gołą dupę – powiedział i zadarł jej spódnicę, odsłaniając białe majtki. Poczuła, jak palce mężczyzny wsuwają się pod gumkę i po chwili jej pośladki zostały uwolnione z objęć ciepłego materiału.
Uderzył ją trzy razy, nie mówiąc ani słowa. Pojękiwała za każdym razem, ale nie zasłoniła tyłka rękami.
- Teraz będziesz powtarzać. Spółgłoski bezdźwięczne to p, f, t, s, c, sz, cz, k oraz ich zmiękczona forma – pi, fi, ś, ć, ki.
Agnieszka nie zapamiętała wszystkich głosek, więc znowu dostała dwa razy po pośladkach. Ale po kolejnym błędzie i kolejnych dwóch uderzeniach była w stanie cienkim, płaczliwym głosem powtórzyć wszystko.
- Jeżeli spółgłoska dźwięczna sąsiaduje z bezdźwięczną, to traci dźwięczność i wymawiana jest jako spółgłoska bezdźwięczna. Przykład – jabłko, wymawia się jak japko.
To było łatwe, więc udało się jej powtórzyć bez uderzeń.
- Podobnie wygląda sprawa, kiedy spółgłoska dźwięczna stoi przy końcu słowa. Przykład – sad, wymawia się jak sat.
Powtórzyła. Znowu bez błędu, więc poczuła delikatne muśnięcie jego dłoni po pośladku.
- Jednak, w języku pisanym, stosuje się spółgłoski dźwięczne, czyli … - i tu wymienił. Tym razem dostała osiem razy, nim była w stanie powtórzyć. Potem jeszcze szczęść, nim mogła powiedzieć wszystko, co od niego usłyszała.
- Jak to zapamiętasz, nie będziesz robiła durnych ortografów. Teraz nie z imiesłowami…
Odwrócił ją tak, że leżała na plecach z szeroko rozchylonymi nogami.
- Z tym masz problem – powiedział, uderzając ją dłonią w wewnętrzną stronę uda. Jęknęła i odruchowo złożyła nogi razem.
- Rozchyl je. I przytrzymaj rękami… No właśnie, z jakim zjawiskiem mamy do czynienia w słowie „przytrzymaj”…
Czuła się obnażona, leżąc z rozwartymi nogami, ale jednocześnie słyszała każde pytanie i polecenie dokładnie.
- W słowie „przytrzymaj”…?
- Owszem.
- Więc „przytrzymaj”… „Pszytszymaj” – powtórzyła, mocniej akcentując zmianę głosek – To jest właśnie ubezdźwięcznienie wsteczne. - Od jakich głosek?
- Hmmm… p i t.
- Dobrze – pochwalił ją i Agnieszka poczuła, jak jego dłoń przesuwa się po jej udzie. Wystarczyło muśnięcie, aby stała się mokra i zaczęła oddychać szybko i głęboko.
- Nie z imiesłowami czasownikowymi i przymiotnikowymi piszemy łącznie. Czyli niepijący, nienaruszony, nieoceniony. Wyjątkowo piszemy rozłącznie, gdy mamy co czynienia z wyraźnym przeciwstawieniem. Na przykład „nie pijący, ale jedzący, nie naruszony, tylko zniszczony, nie oceniony, ale skazany”. Rozdzielnie piszemy także w przypadku połączeń takich jak „ani nie kochający, ani nie kochany”.
Kiedy to mówił, jego ręka przesuwała się po jej skórze. Wczuła się w tę łagodną pieszczotę i nie usłyszała jego słów. Więc kiedy nakazał jej powtórzyć, co powiedział, po prostu schwyciła się mocniej za kolana i zacisnęła wargi.
Dostała trzy razy linijką. Przy każdym uderzeniu pojękiwała. Piekło ją straszliwie i poczuła nawet łzy w oczach, ale to nie było jedyne doznanie, płynące z jej obijanych ud. Kiedy gasł ból, pojawiało się echo czegoś przyjemnego, rozkosznego. Było coraz bardziej wyraźne po każdym uderzeniu.
Tym razem skupiła się na jego słowach, ale nie do końca dobrze wyakcentowała pauzy w miejscach, gdzie nie oddzielało się od imiesłowów. Dostała kolejne 3 razy. Znowu ból, choć mniejszy, oraz narastająca przyjemność, coraz wyraźniejsza. Kiedy kazał jej zmienić pozycję i uklęknąć krześle z łokciami na blacie, poczuła żal, że odczucie budzące się w jej biodrach nie nabierze siły.
- Teraz pisownia rz i ż – powiedział, rozpinając jej bluzkę. Kilka ruchów i jej piersi wyłoniły się spod biustonosza, który – opuszczony niżej – unosił obie półkule. Nim zaczął, uderzył ją z pięć razy po piersiach, aż na białej skórze pojawiły się czerwone pręgi. - Kocham uczyć – westchnął i przyłożył jej ponownie.
- Zasada brzmi – rz piszemy w wyrazach, w których wymienia się ono na r. Przykład – góra i górze. Poza tym rz piszemy w zakończeniach wyrazów, kończących się na – erz i –arz. Przykład – mierz i murarz. Oraz rz piszemy po b, p, d, t, g, k, ch, j, w. Ale są wyjątki – uśmiechnął się radośnie.
Agnieszka była przerażona, kiedy zaczął wyliczać te wyjątki. Wiedziała, że nie powtórzy ich od razu i że to będzie bolało. I rzeczywiście – błędów było wiele, a każdy okupiony był smagnięciem po piersiach.
Nauczyciel – nagle to słowo zaczęło do niego pasować – uderzał dokładnie, starając się trafić tam, gdzie skóra jeszcze się nie zaczerwieniła, albo celował w sutki. Wkrótce każdy skrawek jej piersi był czerwony i palił żywym ogniem.
Kiedy się udało, skinął głową.
- Dobrze – powiedział i delikatnie pogładził zbite piersi. Agnieszka zacisnęła zęby, bo po tak długim biciu jej biust stał się wyjątkowo wrażliwy i każdy dotyk stawał się bolesny. Jednocześnie jednak nawet muśnięcie palcem okazywało się podniecające i płynęło w dół, do bioder, gdzie zamieniało się w rodzaj pulsowania. Starała się ze wszystkich sił zapanować nad sobą, ale kiedy wodził palcami po jej skórze, zaczęła wzdychać i pojękiwać.
- A teraz ż – zapowiedział i zerknął na nią, jakby zamyślony.
Oddychała szybko i czekała, aż zdecyduje, nad jaką częścią jej ciała będzie się znęcał. Przez moment uznała, że skończyły mu się opcje, w końcu do tej pory sprał ją po pośladkach, piersiach i cipce. Ale znalazł wyjście.
- Stań z boku i znowu połóż się górą ciała na blacie. Nogi szeroko.
Chciała zaprotestować. Jej pośladki nadal były obolałe i piekły. Bała się, że nie wytrzyma kolejnej porcji razów. Kiedy jednak spojrzała na niego, straciła ochotę na sprzeciw. Poczuła, że w jakiś sposób poddała się jego woli na tyle, że zrobi, co tylko on zechce. Przyjęła pozycję, jakiej zażądał.
- Ż piszemy, kiedy w innej formie danego wyrazu albo w wyrazach pokrewnych wymienia się na g, dz, h, z, ź, s. Uwaga, często ta wymiana dotyczy wyrazów obcych, zwłaszcza francuskich. Przykład – Żyrardów piszemy przez ż, gdyż jego nazwa pochodzi od nazwiska Francuza, który wynalazł rodzaj maszyny tkackiej, Girarda. Ż piszemy także po l, ł, r, n. Jest jeszcze niby zasada, że piszemy ż w wyrazach zakończonych na –eż i –aż, ale tutaj trzeba uważać. Perz – taka roślina – piszemy przez rz.
Oczywiście, Agnieszka pomyliła się już przy drugiej głosce, na jaką wymienia się ż.
- Błąd – powiedział i zbliżył się do niej.
W odpowiedzi przytuliła się gorącym policzkiem do blatu, sięgnęła w tył i uniosła spódnicę, aby odsłonić pośladki do lania.
- Dziękuję.
Pierwsze smagnięcie było bolesne, podobnie jak następne. Tym razem inne odczucia były mniej wyraźne, ale czasem, kiedy uderzenia spadały na dolną część pośladków, czuła lekki skurcz w podbrzuszu.
Wkrótce poradziła sobie i z ż.
- Dobrze – powiedział. – A teraz powtarzamy. Wstań prosto. Ile razy popełnisz błąd i będę cię musiał ukarać, powiem ci, jaką pozycję przyjąć – zakomunikował.
Pochyliła głowę. To miało oznaczać, że zrozumiała polecenie, ale jednocześnie starała się ukryć kolejne uderzenie krwi na policzki, wywołane dojmującym wstydem. Ten facet chciał, aby zmieniła się w coś w rodzaju lalki, którą będzie ustawiał jak tylko zechce, a ona uświadomiła sobie, że podda się tej przemianie bez skargi. To właśnie – ta zgoda na poniżające traktowanie – spowodowała wybuch rumieńców.
Zaczął pytać. Z pierwszymi pytaniami poradziła sobie bez kłopotu. Była zaskoczona, jak dobrze pamięta te wszystkie regułki, których do tej pory nie mogła sobie przyswoić. Później zaczął pytać o wyjątki i znowu musiała płacić za błędy.
Przy każdym uderzeniu kazał zmieniać jej pozy. Wypinała się lekko, aby przyjąć uderzenie w pośladki, albo pochylała nieco, by mógł smagnąć z góry piersi. Unosiła raz prawą, raz lewą nogę do przodu, gdy chciał uderzyć w udo. Innym razem stawał przed nią i kazał założyć ręce z tyłu. Robiła to, spoglądając mu w oczy, a uderzał w pośladek z boku, co Agnieszce przypominało zacinanie klaczy do szybszego biegu. Kładła się na ławce i unosiła nogi w górę, aby mógł smagnąć ją wysoko, tuż przy pachwinie, po nogach albo podnosiła piersi, kiedy zamierzał ukarać jedną z nich.
Ta zmiana pozycji, brak rytmu uderzeń oraz podniecenie, jakie narosło w niej od nowa, sprawiło, że w pewnej chwili zakręciło się jej w głowie. Poczuła, jak nogi uginają się pod nią i byłaby upadła, ale ją podtrzymał.
Zawrót minął, ale wkrótce przyszedł następny, choć miał inną przyczynę. Zorientowała się, że przyciska ją do siebie, mocno obejmując w talii. Ich twarze były blisko, tylko ich oddechy dzieliły ich od pocałunku. Chciała, aby pokonał tę odległość, a potem położył na ławce i po prostu zerżnął. Wziąłby to, co już do niego należało.
Ale chwila minęła, a on jej nie wykorzystał. Agnieszka poczuła zawód. Była zbyt podniecona, aby przemienił się w złość, jednak to poczucie podporządkowania z niej wyparowało.
- Chyba na dzisiaj skończymy naukę – powiedział spokojnie i odsunął się od niej.
Nie nawrzeszczała na niego, powstrzymała się.
- Mamy jeszcze zajęcia jutro, o 10-tej – mówił. Nie uśmiechał się sardonicznie i dobrze, boby tego nie wytrzymała. – A dzisiaj już możesz iść.
Tylko skinęła mu na potwierdzenie i na pożegnanie jednocześnie, wzięła sweter z jednego z blatów i powlokła się do wyjścia. Duma kazałaby jej unieść głowę i kroczyć sprężyście, ale jego odmowa pozbawiła ją siły. Była bliska płaczu.
- Jeszcze jedno… - zawołał, kiedy położyła dłoń na klamce.
- Tak? – odwróciła się. To była uprzejmość, nie nadzieja.
- Mam pewne zasady. Nie zbliżam się na lekcjach, za które mi zapłacono, do uczennic – kiedy to mówił, szedł w jej kierunku. – Wprawdzie takie szkolenia nie są moim głównym źródłem utrzymania, ale zapewniają dochody, z których nie mogę zrezygnować. Tłumaczył się przed nią. To było dobre, choć Agnieszka doskonale wiedziała, że wyjaśnienia zwykle jedynie służą temu, aby prawdę – że on nie ma na nią ochoty – uczynić mniej bolesną.
- Dzisiaj zapewne znowu będziecie się bawić – był coraz bliżej. – Ale mam propozycję – po tym, jak wypijesz dwa drinki, urwiesz się i przyjdziesz tutaj na, powiedzmy, dodatkową lekcję. Na przykład o 22.
Uśmiechnęła się, a on pokiwał głową.
- Takie dodatkowe lekcje rządzą się innymi prawami. To jak, jesteśmy umówieni?
- Oczywiście – odpowiedziała szybko i uśmiechnęła się, bo czuła zadowolenie i ulgę. – Będę.
- Przy okazji odbierzesz to – powiedział, wyjmując coś z kieszeni. Pozwolił rozwinąć się temu, co miał w garści, i uświadomiła sobie, że odchodząc zapomniała o swoich białych majtkach. – Więc chyba nie ma sensu, abyś zakładała nowe.
Wybuchła śmiechem i wybiegła na korytarz. Ruszyła w kierunku swojego pokoju, chichocząc, ale stanęła, kiedy zobaczyła się w zawieszonym na jednej ze ścian lustrze.
„Jak ja wyglądam!” – pomyślała i znowu zachichotała. Ale zaraz spoważniała – każdy, kto zobaczy jej pomiętą, nie dopiętą bluzkę i zgniecioną spódnicę, pomyśli, że uprawiała seks.
Zapięła guziki i kilka razy przeciągnęła dłońmi po udach, aby rozprostować spódnicę. To niewiele pomogło. Agnieszka przypomniała sobie o swetrze i założyła go na siebie. Teraz przynajmniej nic nie było widać, o ile oczywiście nie liczyć tych dziewczęcych kucyków. Rozpuściła włosy. No, teraz mogła iść.
Pożegnała swoje odbicie uśmiechem i ruszyła do pokoju. „Wieczorem pewnie będę wyglądać tak samo. Albo jeszcze gorzej” – pomyślała. „No i dobrze. Byle nie zapomnieć swetra.”

Qwalsky





Powrót na stronę głowną
Powrót do opowiadań